Fantasy z Morrigan w tle.

Blog o ciekawostkach historycznych, świecie "Królewskich Psów", różnicach kulturowych, rewolucjach w ludzkim umyśle wywołanych zmianami na świecie i innych sprawach wybieranych dlatego, że mnie zaciekawiły.

wtorek, 18 grudnia 2012

Przewrotność Dobra czyli wychowanie małej Dorotki.

  • okładka: twarda
  • liczba stron: 280
  • Wydawnictwo: Dobra Literatura
  • Miejsce wydania: Słupsk
  • ilustracje: Bez ilustracji
  • Rok wydania: 2012
  • ISBN: 978-83-9332-908-3
Recenzowanie książek przyjaciół to zadanie o tyle trudne, że nikt nie uwierzy, że recenzent starał się patrzeć obiektywnie... nawet, jeśli przyjaźń między autorem i recenzentem zaczęła się od literatury i głównie wokół niej kręci.
Ale nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe...
I to zdanie właściwie można by umieścić jako moto na "Przewrotności Dobra" Jolanty Kwiatkowskiej. To historia dla ludzi, którzy lubią myśleć mimo, że myślenie czasem boli.
Dzieje się w niej tak dużo, że nie podejmuje się zaszufladkować wszystkiego i z konieczności moje przemyślenia będą chaotyczne i porwane na kawałki. Jeśli kogoś zaciekawią - zawsze może po przeczytaniu książki zestawić moje odczucia z własnymi...
Powieść ma Dobro w tytule, prawie wszyscy bohaterowie odmieniają dobro przez wszystkie możliwe przypadki... zachodzi jednak podejrzenie, że nikt z nich nie ma pojęcia co jest dobre a co złe - w takim pierwotnym i podstawowym znaczeniu. To historia dobrej kobiety - produktu "porządnej polskiej rodziny", jak określiła Cichockich jedna z bohaterek trzeciego planu... i to jeden z momentów, kiedy dałem się zaskoczyć, ponieważ w tym momencie naprawdę nie spodziewałem się już, że można ich tak określić. Po namyśle jednak sądzę, że i owszem: po prostu to, jak traktują się nawzajem, w powszechnym pojęciu nie podpada pod ocenę "dobre-złe". Wedle naszej polskiej moralności krzywdzenie dzieci, dręczenie psychiczne i fizyczne to sprawy rodzinne, prywatne, w które nikogo się nie wpuszcza. Dobro i zło są w naszej kulturze na pokaz i razem stanowią przeciwieństwo prywatnych spraw.
Ale do rzeczy...
Dorota jest kobietą sukcesu, robiącą szybką karierę dzięki umiejętnemu manipulowaniu ludźmi. Przebojową, bezwzględną, idącą do celu po trupach... poniekąd dosłownie, chociaż nikogo nie zabiła. Dorota jest szczerze podziwiana za wszystko, uchodzi niemal za świętą. Ta świętość nie kosztuje jej zbyt wiele...
Dorotka-idiotka jest krzywdzoną przez najbliższych siostrą i córką - bezbronną ofiarą, która nie może liczyć na niczyją pomoc.
To dwie strony jednej osoby. Obie chyba fałszywe, stworzone na pokaz.
Co je łączy? pojmowanie dobra. Bezwzględna Dorota używająca ludzi jak jej wygodnie, to Dorotka, która odrobiła lekcje, którymi hojnie obdarzał ją brat, ojciec, matka... a lekcje dobra uzupełniał i uświęcał ksiądz - żeby nie było najmniejszych wątpliwości, że oglądamy sytuacje jak najbardziej właściwe i akceptowane. Nie ma w tym ironii... TO NAPRAWDĘ JEST NORMALNE. Po prostu nie przyznajemy się do tej normy.
Dorota doznaje krzywd ale uczy się przetrwać, stopniowo osiąga mistrzostwo w unikaniu zła, a dobro staje się jej zabójczą bronią... wreszcie sama zaczyna wygrywać. Jej życie było pełne pułapek... z prawdziwą fascynacją kibicowałem jej w tej pogoni za ostatecznym sukcesem.
Ktoś powiedział, że w tej książce "
Ofiara, odbiera to, co się jej należy"... cóż, to nie jest prawda. Wielu ludzi w "Przewrotności Dobra" prawie-prawie dostało to, co im się należało... ale akurat Dorota - nie. Dostała za to wiele rzeczy, które nie należały do niej i nie jej były przeznaczone, jak również sama wzięła sobie wiele z tego, co miało przypaść komu innemu. Ale tego, co należało się tylko jej - nie dostała. Po prostu są takie dary, które muszą przyjść we właściwym czasie od właściwych osób - inaczej nigdy nie da się ich zastąpić. W życiu Doroty pozostała właśnie taka pustka, przez psychologów nazywana czasem deficytem (emocjonalnym lub etycznym). Jaka jest osobowość zbudowana na deficytach?Dorota wciąż udaje - jest mistrzynią fałszywej tożsamości. Dla każdego spotkanego człowieka tworzy idealną "Dorotę", trafiającą dokładnie w jego oczekiwania. Ten człowiek nie ma wątpliwości, że spotkał bratnią duszę. Ja nie miałem watpliwości, że dokładnie każdy taki gość został przez Dorotę oszukany. Nie kosztuje jej to zbyt wiele, a nawet coraz mniej w miarę zyskiwania wprawy... można powiedzieć, że w związki międzyludzkie wchodzą za nią jej fałszywe tożsamości... Czasem demonstruje tak wielkie mistrzostwo manipulacji, że miałem ochotę nagradzać ją brawami, bo przecież to stosowna nagroda dla aktora. Przypuszczam, że wielu czytelników właśnie w tych momentach czuło do niej uzasadnioną nienawiść. I słusznie. Życie Doroty to gra i udawanie a prawdziwej Doroty chyba nie ma i nigdy nie było, bo Dorotka-idiotka jest osobowością zredukowaną do resztek. Ona po prostu nigdy nie wyrosła - nie może odzyskać własnej tożsamości, bo nigdy jej nie miała. Sobą jest w swojej małej prywatnej świątyńce marzeń, do której prawie nkogo nie wpuściła.
Kiedy my, Polacy, mówimy o problemach dobra i zła, odwołujemy się zaraz do wybaczania. Zło jest dla nas głównie tym, co trzeba znosić i wybaczać. No i fajnie... a gdzie naprawa wyrządzonej krzywdy? Czy krzywdę Dorotki w ogóle można naprawić czy nagrodzić? W jaki sposób? Może ktoś potrafi oddać jej autentyczną tożsamość, której nigdy stworzyła lawirując wśród kłamstw i pozorów? Ostatecznie problem pokuty i przebaczenia jest problemem głęboko religijnym, fundamentalnym dla zbawienia duszy, więc może jakiś teolog zmierzy się z tym tematem: Czy możemy żądać wybaczenia krzywdy, której nie potrafimy naprawić?
Możemy skrzywdzonemu dać wódki, to zapomni o problemie i będzie zadowolony aż do kaca.
Rodzony brat Dorotki też został skrzywdzony przez rodziców, tylko jemu dali władze absolutną nad siostrą jako rekompensatę... i uważali, że załatwili sprawę dobrze. A rodzice Doroty? Skąd się tacy wzięli? Czy ich kiedyś wcześniej nie skrzywdzono? Byłoby bardzo wygodnie zwalić winę na alkohol... gdyby nie to, że najpierw pojawiają się ułomne, skrzywione osobowości, a wódka przychodzi potem.
Problem Doroty-aktorki polega na tym, że ona nie umiała przerwać przedstawienia, choćby próbowała ze wszystkich sił. Nawet wobec osób najbliższych ciągle gra Dobrą Dorotę, Która Zbawia Świat... i wie, że kłamie.
Nie oszukujmy się: dobra człowiek uczy się w dzieciństwie, potem tylko rozwija te nauki. "Przewrotność Dobra" opowiada właśnie o procesie uczenia i jego skutkach. Pokazuje, jak pojmowanie dobra przechodzi z pokolenia na pokolenie... bez najmniejszej szansy na zmianę. Ale po co to zmieniać, skoro dzięki lekcjom dobra Dorota odnosi życiowe sukcesy... Naprawdę, nie ma się czym martwić. WSZYSTKO w tym świecie idzie DOBRZE i ku DOBREMU.
Autorka często mówi, że w tej historii króluje schizofrenia. A w realnym życiu?
Lubię książki, po których mam o czym myśleć.
Po tej zostało mi wiele natrętnych myśli, które nie chcą wyjść z głowy.
Dorota triumfalnie idzie przez życie, a każde jej działanie zostaje nagrodzone. Cieszy się szacunkiem i podziwem niczym średniowieczny mnich Bernardo Gui.... może więc całe to zastanawianie się nad dobrem i złem nie jest do niczego potrzebne? Może zwycięstwo Doroty świadczy o tym, że jej rodzice mieli rację i wychowywali ją właściwie? Może doczekaliśmy się wreszcie literatury, w której Dobro i Zło nie ma znaczenia? Może pełne człowieczeństwo warto zastąpić pozą, rolą, grą... bo tak jest lepiej?
Sokrates pytał Ateńczyków, czym jest dobro - w końcu otruli go dla świętego spokoju. Piłat nie pytał Jezusa o dobro, tylko o prawdę. Być może w ten sposób stracił okazję dla ludzkości... ale od tamtej pory mało kto pyta: czym jest dobro? Jolanta Kwiatkowska nie tylko pyta, ale potrafi też zmusić do dłuższego zastanowienia nad tą kwestią. I na szczęście nie podsuwa odpowiedzi-gotowca.
A kiedy patrzę na tytuł, dudni mi w pamięci Witkacy: Dobrze jest, a jak kto mówi, że nie - to go w mordę!
Można by autorkę chwalić za język, za konstrukcję opowieści, za poprowadzenie jej wieloma równoległymi torami (bo historię Doroty poznajemy poprzez jej własną narrację ale też poprzez bajki, które opowiada w mailach tajemniczemu przyjacielowi, poprzez notariusza, który jest jednym z jej powierników... i poprzez kilku innych ludzi) - można chwalić... ale znajmy proporcję: Jolanta Kwiatkowska jest pisarką, dla której mistrzostwo formalne jest normą, a nie osiągnięciem. A zatem nie będę chwalił, tylko zazdrościł.
"Przewrotność Dobra" kupiłem sobie na Targach Książki w Krakowie, na stoisku portalu Granice.pl.
Nie żałuję ani jednego grosza.
Ostatnia zagadka, jaką mi ta ksiązka podsuwa: dlaczego do diabła, klasyfikuje się ją jako biografię, skoro to powieść obyczajowa?

środa, 1 sierpnia 2012

Książka lipca

W plebiscycie Książka zamiast kwiatka na Facebooku "Morrigan" została wybrana książką lipca 2012. Miło.
A ja pracuję nad kolejna historią. Pierwsza będzie historia krótka - "Drewniana Wdowa". Kto chce wiedzieć, o czym, łatwo znajdzie znaczenie tej metafory... Małą podpowiedź i wieczną inspirację zawdzięczam Jackowi Kaczmarskiemu i jego niesmiertelnemu zespołowi. A oprócz tego zacząłem powieść o Nicco de Lucca - znanym jako  "Chory" de Lucca. To facet, który miał nieszczęście zarobić na klątwę wiedźmy.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Po powrocie z urlopu...

Po ppowrocie z urlopu - miła niespodzianka. Na blogu Dune Fairytales kilka bardzo ciepłych słów o Królewskich Psach. Cóż pisałem te historie po to, żeby komuś się podobały w ten sposób i cieszę się, że wyszło. Jednocześnie zdecydowałem podczas namaczania się w Bałtyku z dala od telefonu i sieci, że następną historią do dokończenia będzie historia Nicco de Lucca zwanego "Chorym"... prawdopodobnie jedynego szermierza, który mógł rywalizowac skutecznie z Rhoudem-an Paul.
Biorę się do pracy.

piątek, 13 lipca 2012

Spór o tzw. "dobrą recenzję"

Anna Fryczkowska zapisała kilka myśli, z którymi się zgadzam... a zatem daję link do jej tekstu. Myślę że przynajmniej częściowo wyjaśnia sedno sporów między autorami i recenzentami...

niedziela, 24 czerwca 2012

Fantasy okiem kobiety

Głos ma p. Grażyna Strumiłowska - "Książka zamiast kwiatka". Najwyraźniej miałem przyjemność wprowadzić w świat fantasy kolejną poważną czytelniczkę...

Przyznam, że po raz pierwszy w życiu sięgnęłam po literaturę fantasy. Z pewnym niepokojem, czy dam radę ten gatunek literacki przeczytać. Tymczasem czekało mnie oczarowanie. Piotr Olszówka przeniósł mnie w krainę... baśni, ale nietypowej. Historia Alicji i Huberta wciąnęła mnie w zaczarowaną krainę dziwnych miasteczek, wąskich kamieniczek, magii i czarów. Chociaż u Olszówki magia i czary nie są tym, czym by się wydawało. Opowieść na pozór baśniowa, wcale nią nie jest. Bardziej niż jakikolwiek inny gatunek dotyka współczesności. Morrigan to opowieść filozoficzna o tym, czym jest zło, głupota, niewiedza, okrucieństwo. Napisana wspaniałym językiem, obrazowo, zmusza jednocześnie czytelnika do myślenia, do weryfikacji swoich poglądów, do innego postrzegania świata. Jest to pozycja dla ludzi, którzy lubią, kiedy po przeczytaniu książka coś w nich pozostawia. To nie jest powieść do jednorazowego przeczytania. Obowiązkowa w każdej biblioteczce.

czwartek, 14 czerwca 2012

Jak pieknie to nie wiernie? - dylemat prawdy w opowieści

Sporo mówi się o prawdzie w literaturze czy filmie.
To kwestia dosyć trudna a jednocześnie kluczowa dla dobrej historii - bo żaden czytelnik nie przejmie się historią, w którą nie uwierzy.
Warto jednak zdawać sobie sprawę, że od samych początków literatury oddzielano strefę fantazji od prawdy. Literatura piękna czyli poezja nie była zobowiązana do przejmowania się faktami - miała działać na uczucia. Prawdą operowała sztuka publicznego przemawiania przez Rzymian zwana retoryką, w Polsce wymową (Adam Mickiewicz oficjalnie był profesorem poezji i wymowy).
Powyższy fakt to absolutnie banalna i oczywista rzecz, z której powinien zdawać sobie sprawę każdy czytelnik... a szczególnie pisarz.
A mimo to często odrzuca nas od poznawanej historii... myślimy sobie: "to nieprawda".
Taka reakcja nie trafia się zbyt często w przypadku dzieł mistrzów, ale książki mniej zręcznych pisarzy często lądują w koszu właśnie z tym okrzykiem.
Dziwne, bo, jako się rzekło, prawda w literaturze nie jest obowiązkowa - więc czego właściwie się spodziewaliśmy?

Może nie prawdy a wiarygodności?
Co to znaczy? Dla każdego coś innego, to zależy od własnej wrażliwości i wiedzy, co sprawia, że każdy sam musi sobie rzecz zdefiniować.
  
A zatem dla czytających i piszących przygotowalem małe ćwiczenie z kreatywnego czytania/pisania:
Mamy zekranizować powieść dziejącą się w latach 20-tych XX wieku. Bohaterką jest piękna kobieta, a my kompletujemy obsadę. Ze wzglęu na opowieść niezwykle ważne jest oddanie klimatu epoki.
Dowcip polega na tym, że wówczas kobiece piękno przybierało postać Mae West: talia raczej wyraźnie zaznaczona niż naprawdę wąska, konkretne biodra i obfity biust.  Do tego pulchna twarz (chętnie widziane dołeczni w okrągłych policzkach), wyskubane brwi i ostry makijaż, wąskie i mocno podmalowane wargi...
Cóż, to nie jest rola dla Angeliny Jolie czy Kim Basinger.
Ale aktorka odpowiadająca współczesnym kanonom urody zawali nam klimat lat 30-tych a ta w stylu epoki dzisiaj nie zrobi wrażenia pięknej.
Wierność historyczna czy efekt? Co poświęcić? Co osiągać? 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Prawa czytelnika i autora

Za każdym razem, kiedy trafiam na recenzję złą (lub złośliwą) pisaną przez recenzenta, widzę fundamentalną różnicę między jego a moim spojrzeniem na tekst literacki (jako autora ale i jako czytelnika).  Całkiem często mnie ta różnica denerwuje ale najbardziej męczy. W dodatku powoli dociera do mnie, że to nie tyle kwestia różnicy wieku, co różnica sposobu korzystania z dóbr kultury.
Czytanie zawsze było jak dzielenie się czymś - kto nie chciał skorzystać, czytać nie musiał. Jeśli ktoś nie rozumie - sam sobie jest winien, bo wziął się za coś, co go nie interesuje albo nie dość popracował nad własnym rozumem.
Dzisiaj coraz częściej spotykam sytuację, gdy czytelnik-recenzent wścieka się na autora, że napisał niezrozumiałą książkę albo z satysfakcją udowadnia, że autor jest idiotą.  Równocześnie ten sam człowiek demonstruje poczucie krzywdy, jeśli zostanie oceniony tą samą miarką.
Inaczej mówiąc: autor-obcy jest dla niego nędznym sługą (a raczej niewolnikiem kupionym za cenę z okładki) a swoje własne autorstwo - świętością. O uczuciach przyjaźni czy choćby wspólnoty w takim wypadku mowy nie ma. Tłumaczenie, że taka postawa nie ma sensu, powoduje zazwyczaj reakcję obronną: proszę mnie nie krytykować! JA mam rację!
Tacy ludzie zdarzali się i dawniej, ale szybko znikali z pola widzenia.

Dla mnie książka jest czymś w rodzaju osobistej galerii autora. Czytelnik jest tam gościem - wchodzi kupując książkę-bilet. Ogląda rzeczy wystawione. Nie poprzestawia ich, bo nie może. Nie wyniesie nic prócz własnych wrażeń. Nie zniszczy... i nie doda nic od siebie. Może we własnej głowie stworzy coś z wrażeń... albo zauważy rzeczy, które umknęły twórcy galerii. Uczciwie trzeba przyznać, że nie każda galeria warta jest odwiedzania - otwarte drzwi nie zawsze oznaczają, że jest po co zaglądać.

Ale co myśleć o takim gościu, który skorzysta z zaproszenia tylko po to, by zrobić kupę na środku galerii i próbuje za wszelką cenę opluć człowieka, który otworzył przed nim drzwi?